Czy dajesz się nabrać swojemu dermatologowi?

Do dzisiejszego wpisu szykowałam się rok. Nie, nie przesadzam, tyle mniej więcej minęło od założenia bloga, a jego funkcją podstawową miało być informowanie, uświadamianie, może trochę motywowanie samej siebie do cięższej pracy. Niestety, jak się wtedy okazało, sama jeszcze wiele musiałam przeżyć i doświadczyć ze swoją skórą, aby móc bawić się w ciocię Dobrą Radę.







Bez większych wstępów - cera posypała mi się w 2012 roku w wakacje, kiedy miałam 21 lat. Ot tak, bez żadnych ceregieli, z dnia na dzień wysypywało mnie coraz bardziej i coraz częściej. Mleczko manuka, które zamówiłam wtedy z Mazideł dało sobie radę z zanieczyszczonym czołem, ale okolice ust nadal przeżywały jesień średniowiecza. Cała sytuacja urosła na tyle, że po wielu analizach swojego stanu zdrowia, kosmetyków, których używałam i pielęgnacji doszłam do wniosku, że ten stan zapalny na mojej twarzy zwyczajnie nie ma sensu.

Wszystko co się z nami dzieje ma jakieś podłoże. Stany zapalne z czegoś wynikają - coś musi je przecież wywoływać. Kiedy uderzymy się w mały palec u stopy takim czynnikiem wywołującym będzie taboret w ciemnym pokoju. Opuchliznę i zaczerwienienie w obrębie dziąsła powoduje parszczący się ząb mądrości. A na mojej twarzy nie było nic, co mogło by dać taki efekt. Jeżeli więc nie na twarzy, to może gdzie indziej?

Nietolerancje pokarmowe to reakcje, które zaliczane są do alergii III typu, tzw. alergii opóźnionych. Tak jak w przypadku alergii I typu, które wszyscy znamy - wstrząs anafilaktyczny i zastrzyk z adrenaliny rodem z Pulp Fiction - tak w tym przypadku efekt mamy dopiero po 24-48 godzinach. Nie występuje też wstrząs anafilaktyczny, ale wykwity skórne krostkowo-grudkowe już tak. Z czego wynikają? Diabli wiedzą. Możliwości jest wiele - obecnie łączy się je z "dziurawym jelitem" (leaking gut) według zasady, że cząsteczki pokarmów przez perforacje w jelicie dostają się do krwioobiegu, gdzie miałyby wpływać na zachowanie krwinek, powodować miejscowe stany zapalne, które albo osiądą w jednym miejscu, albo będą wędrować, wędrować... aż trafią na twarz. A coś takiego na twarzy, wiadomo, od razu nazywa się "trądzikiem", wysyła do dermatologa i albo łyka antybiotyk albo retinoidy. Antybiotyk jeszcze bardziej wyjałowi naszą florę bakteryjną, która powinna grzecznie siedzieć w jelitach, przez co ich stan znów się pogorszy. Retinoidy natomiast powinny pomóc, przynajmniej na krótką metę. Taka niestety ich natura - działają tak silnie immunomodulująco (czyli wpływają na układ odpornościowy), że organizm "rezygnuje" z jakiejkolwiek walki z substancją, która robi mu krzywdę, niszczą komórki szybko dzielące się, czyli te odpowiedzialne za stan zapalny... ale również komórki szpiku kostnego, cebulek włosów, błon śluzowych czy rozwijającego się płodu. Rujnują wątrobę. Czy komuś coś przypomina takie działanie? Powinno, bo tak właśnie działa tzw. chemia, czyli chemioterapeutyki podawane dożylnie w terapii nowotworów. Tretynoina ze względu na swoje działanie na szpik kostny jest stosowana w terapii białaczek. A jej pochodną, izotretynoinę, przypisuje Ci Twój dermatolog.

Gwoli ścisłości - ja naprawdę uważam, że retinoidy to świetne leki, jednak ich zastosowanie powinno mieć miejsce tylko w przypadkach ekstremalnych, silnie uzasadnionych, np. acne conglobata (brutalne zdjęcia bardzo KLIK). To jest trądzik. To JEST trądzik. To jest TRĄDZIK.

A co jeżeli za stan Twojej skóry odpowiadało jedzenie, na które retinoidy nie działają? Przez krótki okres, w jakim będziesz je brać wszystko powinno być ok (chociaż nie musi), ale to coś, co wywołało pierwszą nietolerancję nadal tam gdzieś jest, nieleczone, rozbuchane, żądne krwi. Z czasem wywoła drugą, trzecią, potem dziesiątą, a ilość restauracji w których będziesz mogła jeść zrobi się nieprzyjemnie ograniczona. Warto też pamiętać, że nietolerancje nie oznaczają jedynie problemów ze skórą. Bardzo często to silne bóle brzucha towarzyszące przez cały dzień, zgaga, wzdęcia, migreny, problemy ze snem, ciągłe zmęczenie, problemy z koncentracją, wahania wagi. Przeciągający się stan zapalny, który akurat nie zawędrował na twarz, a ukrył się gdzieś w trzewiach jest wspaniałym wstępem do nowotworu (szybko dzielące się komórki na koksie). To wszystko ma wpływ nie tylko na to jak wyglądasz, a jak się czujesz, jak odpoczywasz, jak mijają całe dnie. Czujesz się ciężka, na czole wyrósł wielki pryszcz, życie jest do dupy, przewalasz się z boku na bok w nocy? Być może przytrułaś się jogurcikiem zjedzonym na kolację lub poranną kawą.



Dermatolodzy to dobrzy ludzie, którzy chcą dobrze. Pamiętajcie jednak, że mają piekielnie trudne zadanie - ze skórą rzadko kiedy wszystko jest jasne na pierwszy rzut oka, a co działa na jedną osobę, nie zadziała na 100 pozostałych. Smutna prawda jest też taka, że dopóki się leczycie, ergo - macie co leczyć, przychodzicie do nich regularnie, zapewniając stały napływ gotówki. Będą więc zawsze tacy lekarze, którym bardziej w smak jest Was LECZYĆ, a nie WYleczyć, w dodatku tak niedermatologicznym sposobem, jak zmianą diety. Nic bowiem prostszego, niż zacząć już dzisiaj, nawet na próbę, z ciekawości. Pamiętajcie, że właściwie nic Was to nie kosztuje, a każdy kolejny dzień czekania to ryzyko nabawienia się blizn, których żaden kwas nie usunie - no, chyba, że taki jakim posłużył się Walter White w pierwszych odcinkach Breaking Bad.
Następny wpisNowszy post Poprzedni wpisStarszy post Strona główna

6 komentarzy:

  1. Cześć kochana. Zauważyłam brak komentarzy pod Twoimi wpisami, co nie ukrywam troszkę mnie zdziwiło, dlatego stwierdziłam, a co mi tam, dam kobicie znać, że ma fajnego bloga, robi niezłą robotę, a jej wpisy są naprawdę interesujące. Np. tak jak ten powyżej. Będę zaglądać częściej. Pozdrawiam Cię gorąco. :))

    OdpowiedzUsuń
  2. wiele dermatologów mamy z innej epoki.. niestety..
    a jeszcze więcej ma podpisane umowy z przedstawicielami leków xyz i walą tak masowo, bo w prezencie dostaną wakacje w tropikach...

    OdpowiedzUsuń
  3. Faktycznie. To jest trądzik. Mój przy tych ze zdjęć to przysłowiowy "pryszcz". hehe. Fajnie się czyta, cieszę się, że znalazłam Twojego bloga! Pozdrowienia

    OdpowiedzUsuń
  4. Naprawdę dzięki za tego bloga! Nikt o nas nie zadba tak dobrze jak my sami możemy! Agata

    OdpowiedzUsuń
  5. Zobaczyłam cenę badań alergologicznych i na nadwrażliwość pokarmową (metodą dedukcji to już ostatnie co mi przychodzi do głowy). Serce stanęło na 3 sekundy, potem zaczęłam szukać informacji, czy mi jest to naprawdę potrzebne. Jesteś tym bardzo rozsądnym głosem, który krzyknął "skończ marudzić, rób co trzeba, to jest niezbędne". Dziękuję za ten bardzo dobry wpis!

    OdpowiedzUsuń
  6. Dziękuję Ci za ten wpis. Fajnie, że wpadłaś na opisanie tego faktu. Też walczę z trądzikiem min 10 lat (z przerwą na antykoncepcje która chwilowo to uspokoiło) i niedlugo w końcu mam termin na testy alergiczne w medycynie niekomwencjonalnej.

    OdpowiedzUsuń