To musiało się kiedyś stać. Wpadłam po uszy w Minti-zasadzkę i od dzisiaj odliczam trzy dni do przyjazdu paczuszki z nowymi nabytkami, które zrecenzuję tak szybko jak mi się uda (i jak będę miała czym je fotografować...). Swoją drogą, wstrzeliłam się idealnie pomiędzy jeden dzień, w który obowiązywała promocja na zakupy powyżej 100 zł i drugi, Dzień Darmowej Dostawy (2 grudnia, gdyby ktoś chciał wiedzieć). Nie mam chyba talentu do wyłapywania okazji.



Pamiętam swoją pierwszą bazę pod makijaż. Byłam jakiś tydzień przed studniówką i biegałam po rodzinnym mieście jak kot z pęcherzem w poszukiwaniu słynnej Artdeco. Teraz ciężko w to uwierzyć, ale 6 lat temu tak naprawdę niewiele firm miało w swojej ofercie produkt z tej kategorii - a o przystępności ceny można było zapomnieć. Pamiętam, że zapłaciłam wtedy coś w okolicach 55 złotych - dla licealistki za malutki słoiczek była to cena zaporowa. Ba, nawet teraz kieszeń by mnie bolała, a przecież wartość pieniądza przez ten czas uległa zmianie. Dzięki Bogu nie tylko to, również asortyment firm kosmetycznych, które chyba zorientowały się, że co jak co, ale nawet najlepsze cienie potrzebują bazy chociażby dlatego, że różnimy się pod względem tłustości powieki. Od tamtego pamiętnego słoiczka Artdeco minęło wiele czasu, ale jedno się nie zmienia - baza stała się koniecznością. Z biegiem lat okazało się jednak, że nie muszę wydawać majątku by makijaż oka trzymał się na swoim miejscu.

Pamiętam, że kiedy zaczęłam interesować się składami kosmetyków na bok zeszła większość popularnych firm drogeryjnych oferujących produkty pielęgnacyjne. Na jaw wyszły piętrzące się w reklamach kłamstwa, niedopowiedzenia, przekoloryzowania i zwykłe robienie z nieświadomego klienta idioty. Okazało się, że KAŻDY "delikatny, pielęgnujący" szampon ma w składzie agresywne SLSy, KAŻDA "wygładzająca, nawilżająca" odżywka silikony, a niemal KAŻDY krem na dzień/noc, nawet te "regulujące wydzielanie sebum, pozwalające zwalczać trądzik" są napakowane parafiną. I nie ma żadnego znaczenia, czy wydam 7 złotych czy 70 - różnią się tylko opakowania i wysokość półki na jakiej te kosmetyki stoją.


Czy wspominałam, że poczyniłam kolejne zamówienie na stronie Felicei? Wydaje się, że nie. Nieco w ciemno i z duszą na ramieniu zdecydowałam się kupić korektor w obiecującym kolorze 41. Od jakiegoś czasu nie borykam się z większymi problemami skórnymi, zostały mi drobne przebarwienia, które kryje podkład, jednak bez korektora ani rusz. Mój ukochany kamuflaż Catrice właśnie zrobił się za ciemny i kiepsko wygląda na linii szczęki, a oczywiście na jaśniejsze odcienie w ofercie firm drogeryjnych liczyć nie mogę... Zawsze z dużym przymrużeniem oka traktuję zdjęcia poglądowe na stronach producentów, ale uznałam, że jeśli kolor szminki Felicea przekazała wiarygodnie, to czemu miałoby być inaczej z pozostałymi produktami?

No żesz jasny gwint. Byłam właśnie w trakcie pisania notki na temat korektora Felicei, kiedy zorientowałam się, że mój aparat odmówił posługi. Dziad albo się potajemnie zepsuł i udawał w pełni sprawnego, albo ja nie umiem naładować akumulatorów. W każdym razie dziś wieczorem wychodzę na treningi (do pole dance'u doszedł streching! ależ będę gibka) i jak wrócę chcę go widzieć działającego. Wpis jest gotowy, wystarczy zrzucić zdjęcia i cacy.

Czy widzieliście, co dzieje się w Naturze? Primo - promocja na kolorówkę -40%, niestety nie na wszystkie marki, zrobiłam zapas podkładu i kupiłam w końcu czerwoną konturówkę, padło na Pierre Rene. Secundo - stoisko z kosmetykami naturalnymi. Przyssałam się do nich i nie wiem jak to się stało, ale odzyskałam przytomność dopiero w domu z kremem BB Lavery w jednej ręce i serum Noni Care w drugiej. Na widok koloru Lavery dostałam minizawału, jest jakieś 2 tony za ciemny, a kosztował 55 złotych. Na diabła mi za ciemny BB krem za takie pieniądze?! Mam go na twarzy na Zdjęciu Smutnego Ziomka po lewej, nie wygląda jakby działa się tam większa tragedia (pomijamy milczeniem minę, jestem zdruzgotana aparatem). Będą testy, będą recenzje, czekajcie cierpliwie.


Matko Bosko Kochano, jak dawno mnie tutaj nie było! Wstyd, wstyd, wstyd, tak zaniedbywać bloga. Powrót nie do końca kosmetyczny, jednak związany bezpośrednio z urodą - włosy. Swoich włosów chyba jeszcze nigdy nie przedstawiałam, a powinnam, bo nieskromnie przyznam, że nie jest z nimi źle. Wiadomka, do Anwen sporo mi jeszcze brakuje, jednak staram się dbać o nie coraz bardziej, bo jednak włosy są kobiecym atrybutem. Na początku szło opornie - mam problemy z zachowaniem systematyczności (brak notki przez prawie dwa tygodnie potwierdza moje słowa) jednak z każdym dniem nowe przyzwyczajenia wchodzą w krew. 
Dzisiaj, zgodnie z obietnicą, olej z awokado. Czym awokado jest, każdy wie, nie trzeba go bliżej opisywać. Można lubić, można nie lubić, mając jednak jakieś kłopoty ze zdrowiem - lepiej lubić. Nie będę się tutaj rozpisywać o wartościach odżywczych bo nie wokół tej tematyki kręci się blog - chcę poruszyć kwestię stricte urodową, a konkretnie działanie oleju z awokado na problem skórny znany jako egzema.


Nareszcie dorwałam się do komputera! Mam nadzieję, że wszyscy podróżujący dzisiaj bezpiecznie trafiliście do domów, bo jak co roku na drogach bywa różnie.

Notka ta zdecydowanie powinna była ukazać się wcześniej, dotyczy bowiem limitowanego produktu dostępnego w Biedronce. Uwielbiam testować Biedronkowe wynalazki, często są to prawdziwe perełki za niewielkie pieniądze, niekiedy zagranicznych producentów - tak było w przypadku kwasowych skarpetek, które w końcu sprawdziły się średnio. Tym razem moje ręce wpadły zmiękczające płatki pod oczy z wyciągiem z truskawek. Przyciągnęły mnie kolorem i opakowaniem, a także, nie ukrywajmy, ceną. Za 10 płatków zapłaciłam niecałe 7 złotych.
Następny wpisNowsze posty Poprzedni wpisStarsze posty Strona główna