Witam! Wielokrotnie pisałam, że moja skóra nie toleruje parafiny - w jakiejkolwiek postaci, aplikowanej gdziekolwiek, kosztującej dowolne pieniądze (KLIK). Problem substancji ropopochodnych w kremach do twarzy został już chyba dostatecznie nagłośniony bo w drogeriach za niewielkie kwoty można obecnie dostać produkty bez nich, jednak firmy najwyraźniej nieco zapomniały, że skórę człowiek ma na całym ciele i jeżeli na twarzy coś się nie sprawdza - to na nogach historia może się powtórzyć. I zgodnie z tą zasadą lata męczyłam się z powracającym po każdej depilacji zapaleniem mieszków włosowych. A wiecie co aplikowałam po goleniu? A jakże, produkty dedykowane takim zabiegom, zawierające w składzie parafinę.




Nie raz o nim wspominałam i w sumie to wypada nareszcie przedstawić go porządnie - dzisiejszej nocy, w szybkiej recenzji bo oczy zaczynają się powoli kleić, pod lupę biorę swój ulubiony krem BB od Skin79 - Intense Balm.

Większości z Was pewnie kremy BB kojarzą się, słusznie zresztą, z naturalną pielęgnacją, nienachalnym tuszowaniem niedoskonałości i polepszeniem stanu skóry. Pewnie z definicji tak było, jednak wiadomo - czasem zdarza się, że odchodzimy od przyjętej początkowo konwencji i kosmetyk w efekcie więcej będzie zawierać orzeszków arachidowych niż czegokolwiek pielęgnującego. Cóż, nie będę kłamać, tak jest trochę w tym wypadku. Eko-maniaczki nie powinny dziobać go nawet patykiem, ja jednak eko-maniaczką nie jestem, co po moich przejściach z Laverą bardzo sobie chwalę (KLIK).






Od dzisiejszego dnia zaczyna się Europejski Tydzień Profilaktyki RSM - choroby, która zabija co drugą chorą kobietę. Do akcji przyłączyły się uczelnie medyczne z całej Polski, a ja, jako przyszły farmaceuta czuję się w obowiązku także naskrobać parę słów.

To już drugi wpis z serii "Jak wyglądam bez makijażu" - serii, która jest dla mnie zawsze dość ciężka. Drogę jaką przeszłam możecie zobaczyć klikając na link do części I (KLIK). Jest to wprawdzie tylko maluteńki fragment tego co się działo ze mną, moją twarzą i psychiką, jednak daje jakieś wyobrażenie. Chciałabym regularnie zamieszczać zdjęcia dokumentujące moje postępy (bądź potknięcia, jeżeli takie mi się zdarzą) nie tylko w celach autoterapii, ale także by inne osoby z podobnym problemem mogły zobaczyć, że nie jesteśmy dziwadłami, odosobnionymi ze swoim problemem. Problem trądziku dotyka prawie 100% społeczeństwa - to znaczy, że każdy z nas był, jest lub będzie dotknięty tym schorzeniem. Może to spotkać wszystkich, bo przyczyny zmian skórnych są niezwykle złożone i mówienie, że trądzik jest wynikiem jedynie rozwoju P. Acnes lub zawirowań hormonalnych to duże niedopowiedzenie. Moja historia pokazuje, że u jego podstaw mogą też leżeć nietolerancje pokarmowe, pojawiające się nawet w wieku dorosłym (KLIK).



Ooooj taaak. Musiałam go mieć już w momencie, w którym go zobaczyłam. Oto on, elektryczny, zabójczy, przyciągający spojrzenia i trudny jak cholera - kolor 422 od Inglota z serii Matte. Jak to się stało, że ta kolekcja umknęła mojej uwadze? Ach, no tak, nie bardzo lubiłam zachodzić do Inglota przez paskudny zwyczaj wpatrywania mi się na ręce i mierzenia wzrokiem - do tej pory wchodziłam, brałam co miałam do wzięcia i wychodziłam czym prędzej. Wielka szkoda, bo uciekły mi wartościowe, ciekawe kosmetyki, które jakością i wyglądem biją na głowę te dostępne w drogeriach. Ciekawy kosmetyk o niespotykanej formule, z którą dopiero będę się zapoznawać. Dzisiaj na gorąco, moje pierwsze przemyślenia i wnioski.



Pora na coś lekkiego, miłego i przyjemnego dla oka. Przyznaję, mam słabość do szminek, a w szczególności do tych w odcieniach fioletów wszelkiej maści - wyglądają elegancko, pasują zarówno blondynkom, jak i brunetkom, pięknie prezentują się na śniadej i jasnej karnacji, a ich największym plusem jest to, że nie podkreślają żółtawej barwy zębów tak jak kolor czerwony. Na blogu pojawiła się już lubiana przeze mnie Vision Lipstick #125, a tym razem przyszła kolej na produkt Astora i sygnowaną nazwiskiem Heidi Klum szminkę z kolekcji VIP w kolorze #008, Spicy.

Za materiał do notki dziękuję Katarzynie, którą spotkała nieprzyjemna niespodzianka związana z tym kosmetykiem - napiszę o tym nieco niżej.




Dziś w nocy dostałam maila od osoby bardziej zorientowanej ode mnie i wydaje mi się, że warto go upublicznić. Może to rozwiać ewentualne wątpliwości i pomóc niezadowolonym klientom sklepu harmonyplus.pl.

Maila cytuję w całości:

"Jak się wyplątać z zakupu zestawu preparatów (?) Hair Jazz (internetowy „sklep” harmonyplus.pl) oraz konieczności zapłacenia 106 złotych (tudzież przyjęcia dwóch butelek podejrzanej zupy sojowo-kopytowej na rosole z jajecznych skorup)?

"Kto, w celu osiągnięcia korzyści majątkowej, doprowadza inną osobę do niekorzystnego rozporządzenia własnym lub cudzym mieniem za pomocą wprowadzenia jej w błąd albo wyzyskania błędu lub niezdolności do należytego pojmowania przedsiębranego działania, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8."
Kodeks Karny Art. 286. § 1.






Takie kampanie jak ta widziałyśmy już chyba wszystkie. Agresywne, nachalne, wielkimi wołami chwalące się jak nieziemskie efekty przynoszą, kuszą wynikami, zdjęciami przed/po i promocyjną ceną. Rzadko jednak jest tak, że szczena opada mi do podłogi, jak tym razem. Przyznaję - czuję się jak ryba w wodzie. Badania klinicze, opracowane raporty, wszystko czarno na białym - to znajdziemy na stronie harmonyplus.pl, sklepu oferującego produkt Hair Jazz, w którego skład wchodzi szampon i odżywka do włosów, mające przynieść zniewalające efekty - wzrost włosów wynoszący nawet 4,5 cm w ciągu 30 dni. Średni wzrost na poziomie 2,9 cm - imponujący wynik! Czy tak jest faktycznie? Czy warto wierzyć producentowi, sklepowi i co najważniejsze - jak to jest z tymi badaniami kliniczymi?


Od jakiej kwoty możemy przełknąć nietrafiony zakup? Na pewno zależy to od pojemności portfela. Mój można spokojnie uznać za średnio pojemny, w kierunku słabo. Dlatego też każdy, absolutnie każdy wydatek muszę najpierw przemyśleć, wygooglować i gdy uznam, że warto dać szansę, to ją daję. W tym wypadku było inaczej bo, jak już pisałam kilka miesięcy temu, ten zakup był zupełnie kompulsywny. Przy okazji wizyty w Naturze kieszeń wydała się dziwnie ciężka akurat wtedy, gdy przechodziłam koło szafy kosmetyków ekologicznych. Lavera - nazwa mi obca, opakowania ładne, skład eko, a że akurat stan skóry bardzo mi się wtedy poprawił, to mocne krycie wydawało się zbędne. Będąc w domu nie widzę potrzeby turbo-szpachlowania, wystarczy wyrównanie kolorytu, przykrycie lżejszych przebarwień i ograniczenie świecenia. Czy Lavera spełnia obietnice i moje wymagania? Po tytule możecie spodziewać się odpowiedzi, jednak zapraszam do zagłębienia w lekturę, bo nie jest to rzecz tak oczywista.




Na temat komedogenności w Internecie znajduje się dużo - za dużo. Przez ten nawał informacji tłumaczonych z innych języków, kopiowanych i wklejanych ciężko czasami wyłuskać te, które faktycznie są cokolwiek warte. No i jakim stronom należy wierzyć? Czy na pewno serwisy jak elle.com czy snobka.pl mogą być wiarygodnym źródłem informacji na temat "25 najlepszych kremów na zimę"? Przecież wszystkie wiemy, że w tego typu zestawieniach znajdują się kosmetyki tych producentów, którzy posypali złotem aby zwiększyć sprzedaż sezonową. To samo tyczy się artykułów dotyczących pielęgnacji czy urody. Znajdziemy w nich mnóstwo nieścisłości i rzeczy, które co najmniej "mijają się" z prawdą.



Dzisiaj recenzja kolejnego produktu pielęgnacyjnego, tym razem do ust - zaczynają się pierwsze mrozy, chłód potrafi ścisnąć coraz mocniej i koniecznie musimy pamiętać o tym, żeby dbać o nawilżenie, w innym wypadku, wiadomo, kończy się bólem i pokrwawionymi wargami. Przed Świętami będąc w Rossmannie skusiłam się na nowy balsam do ust Perfecty dość głośno reklamowany w blogosferze, głównie przez cudowny zapach i smak, fajny, dizajnerski wygląd i ciekawą formę. Powiem szczerze, nakręciłam się na niego jak szczerbaty na suchary, bo złego słowa nie znalazłam - no i cóż, moje będzie pierwsze.

Następny wpisNowsze posty Poprzedni wpisStarsze posty Strona główna