Maska na noc, Bielenda. Wrażenia po 3 tygodniach.


W Karygodnych, małych grzeszkach wspominałam o konieczności oczyszczania skóry. Sama w pewnym momencie mocno ten aspekt pielęgnacji zaniedbałam. Później na rynek weszła nowość Bielendy, a ja postanowiłam sprawdzić co potrafi.

Mijają trzy tygodnie, a w tym czasie widziałam na swojej twarzy wiele rzeczy. Nie fotografowałam wszystkiego, więc musicie wierzyć mi na słowo. Przemaszerowałam od stanu, gdy możliwe było śmiganie w lekkim podkładzie, przez mocno kryjącą tapetę i zatoczyłam koło, wracając co Manhattana.

Maska ma żelową konsystencję, jest przezroczysta i używa się jej banalnie. Po rozsmarowaniu na twarzy tworzy żelową powłokę, częściowo się wchłaniając. Nie wyciera się w pościel, a jej jedyna wada to to, że lubią się do niej przyklejać kłaczki z poduszki. Możemy używać jej na całą twarz, ale ja w pewnym momencie ograniczyłam się do problematycznych partii, czyli okolicy podbródka i policzków. Tam skóra najłatwiej mi się zapycha i tam pojawiają się wykwity przed okresem.




Skład:

INCI: Water, Lactobionic Acid, Mandelic Acid, Niacinamide, Gluconolactone, Polyacrylate Crosspolymer-6, PEG-40 Hydrogenated Castor Oil, Disodium EDTA, Phenoxyethanol, Ethylhexylglycerin, Parfum, Limonene, Linalool.

Maska opiera się na tych samych składnikach, co reszta terapii korygującej, czyli kwasie laktobionowym, migdałowym i niacynamidzie, pojawia się również glukonolakton. Główną rzeczą na jaką zwracałam uwagę to to, czy jej działanie będzie podobne do serum kwasowego, które dawało niesamowite efekty.

Działanie jest, ale nieco inne niż się spodziewałam. Maska bardzo mocno wyciąga na wierzch zanieczyszczenia skóry. Jest absolutnie bezwzględna w tej kwestii. To, co wyciągnięte jest szybko zasuszane, ale zwiększa się w ten sposób ilość suchych skórek. Po raz pierwszy w życiu peeling poganiał u mnie peeling, a po bokach brody skóra schodziła płatami. Żeby było jasne - to nie maska wysuszała, to skóra, którą zmasakrował wychodzący na wierzch pryszcz (i kolejny i kolejny) nie dawała rady się regenerować. Czoło i policzki, które są czyste były przyjemnie napięte, uspokojone, a pory zmniejszone, czyli tak, jak lubię. Dobę po nałożeniu maski pojawiał się następny dziad z białym czubkiem i cała ta wesoła historia trwała tydzień, dopóki nie wystrzelałam się z amunicji.

Nie zauważam natomiast aż tak łagodzącego i rozjaśniającego działania jakiego doświadczyłam w przypadku serum korygującego. Być może dlatego, że serum używałam z początku dwa razy dziennie, a jego działanie wzmacniałam tonikiem korygującym? Prawdopodobnie tak, ale te dwa produkty różnią się nieznacznie składem. Serum zawiera również alantoinę i kwas hialuronowy, które radziły sobie ze świeżymi zaczerwienieniami.


Obecnie moja skóra przedstawia się mniej-więcej tak:




Całkiem niegłupio jak na kogoś, kto dwa tygodnie temu wył w niebiosa na widok swojej twarzy. Mówię zupełnie serio.

Poza oczywistym plusem, jaki ma ta maska - czyli działaniem - jest również drugi, mniej oczywisty. Każda z nas, borykająca się z problemem wyciskania i wiecznie wędrujących paluchów docenia wszystko, co zniechęca do majstrowania przy twarzy. Do tej pory taką funkcję spełniał dla mnie makijaż. Twarz umalowana, to twarz, której się nie dotyka. Po zmyciu makijażu sprawa robi się trochę bardziej zawikłana. Nieźle sprawdza się pasta cynkowa, zastosowana punktowo, ale jeszcze lepiej ta żelowa maska. Nałożenie jej na twarz daje poczucie, że coś już się na skórze znajduje - a la podkład - a powłoka, którą zostawia dość skutecznie zniechęcała mnie do skrobania paznokciem po policzku.

Ogólne wrażenia z używania mam bardzo pozytywne. Bolesne, ale pozytywne. Pozbyłam się nawet niezniszczalnych grudek, które siedziały w lewym policzku kilka miesięcy! Na pewno będę do niej wracać kiedy skończę to opakowanie, chociażby po to, by nie zapuścić się więcej i nie przeżywać tego co właśnie się skończyło. Dzięki pracy jaką włożyłam w pielęgnację przez ostatnie kilka tygodni mogłam wrócić do lekkiego makijażu i bez użycia kamuflażu wyjść na ulicę. Dla mnie to zawsze ogromny krok.



Następny wpisNowszy post Poprzedni wpisStarszy post Strona główna

7 komentarzy:

  1. stosowałaś kiedyś czystek? w sensie piłaś go?:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, przez całe wakacje aż do stycznia (tak mi się wydaje). Miałam wtedy ładna cerę, ale nie przypominam sobie turbo-wysypow na początku, jak to się czasem przy czystku zdarza.

      Usuń
    2. Czemu już nie pijesz? Ja również nie miałam wysypu :)

      Usuń
    3. Głupia sprawa, ale sama nie wiem :D Mam takie okresy, że pije non stop jedną rzecz - raz to była kawa, potem szałwia, potem pokrzywa, potem herbaty owocowe, potem czystek, a teraz męczę kawę zbożową. Z czasem ta faza minie i znajdę coś innego, albo wrócę do czystka bo najbardziej mi smakował.

      Usuń
  2. Dzięki za recenzję. Maskę kupiłam swojej siostrze, ale też intensywnie nad nią myślę i coś mi mówi, że niedługo będzie moja:).

    OdpowiedzUsuń
  3. Czego uzywasz jeszcze do oczyszczania? Stosuje juz ponad pol roku serum z bielendy, bardzo pomagal, ale teraz stopniowo traci na sile niestety, podobno trzeba robic przerwy jesli chodzi o kwas migdalowy i tak sie zatanawiam nad jakas alternatywa;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozumiem Cię I Twój Trądzik. Jak dla mnie to już masz to za sobą po tym zdjęciu w tym wpisie. Pozdrawiam I podziwiam cierpliwości itp.

    OdpowiedzUsuń