Nowości Freedom Makeup - warto, nie warto?


Jako zapalona fanka Makeup Revolution zawyłam z radości na wieść o powstającej nowej linii, czy raczej marce-córce o nazwie Freedom Makeup. Kosmetyki wyglądem i cenami mocno przypominały mi samą MUR, jednak reklamowane jako PROFESJONALNE sugerowały jakieś zmiany w formułach, pigmentacji - czy właściwie czymkolwiek. Sklep urodomania.pl na dzień dobry obniżył ceny o 20%, dlatego grzechem byłoby nie skorzystać i nie uzupełnić zapasów.

Paczuszka przyszła do mnie dosłownie parę dni temu więc nie mam całkowicie wyrobionego zdania, jednak muszę powiedzieć, że na starcie poczułam ukłucie rozczarowania. Zdjęcia na stronie zdecydowanie nie oddają kolorów kosmetyków, a wręcz wprowadzają w błąd, przez co łatwo o pomyłkę i nietrafiony zakup. Opakowania są wykonane z lekkiego plastiku, dokładnie takiego jaki znamy z najtańszych palet MUR i z początku zasuwają paloną oponą. Norma, zaczynam się do tego przyzwyczajać.


Bardzo czaiłam się na najnowsze róże Makeup Revolution, jednak poszły w niepamięć na rzecz poniższych cudeniek. Cena: 5 zł. Za taką cenę mogę kupować róże tonami, szczególnie tej jakości. Są miękkie, bardzo dobrze napigmentowane, dają satynowe wykończenie, które uwielbiam. Nie mam im absolutnie nic do zarzucenia, poza dość ciężko otwierającym się opakowaniem. Zakup trafiony.


Zakupem nieco mniej trafionym jest cień w kolorze Base 202, który, nie mam pojęcia czemu, wydawał mi się satynowy/matowy na zdjęciu. Brakuje w mojej kosmetyczce takiego pojedynczego, dobrze napigmentowanego cienia bazowego i ten zdecydowanie nim nie będzie. Błyszczy. Mocno. Bardzo mocno. Właściwie to zastanawiam się czy nie aplikować go w formie rozświetlacza na kości policzkowe, chociaż prawdopodobnie dawałby za dużo koloru. 

Poza tym, że szczerze nienawidzę cieni do powiek w okrągłych opakowaniach (czepialstwo) i nie udało mi się trafić w wykończenie, to też nie mogę mu niczego zarzucić. Wszystkie połyskujące cienie MUR dawały doskonale radę, więc w tym przypadku nie może być inaczej. Co ciekawe, znalazłam w Internecie opinie, że palety cieni Freedom pod względem jakości są lepsze od MUR - zaciekawiło mnie to i na pewno będę chciała w przyszłości zrobić test.


Brązery/róże wyglądem nawiązujące do NYX'a to bardzo ciekawa historia. Nie jestem, nie byłam i nie będę fanką mozaik wszelkiego rodzaju z bardzo prostego powodu - brakuje mi wyobraźni aby wydedukować co z takiej mozaiki ostatecznie wyjdzie na twarzy. Dla mnie to kupowanie kota w worku, a tego nie lubię. Tym razem postanowiłam zaryzykować i efekt jest naprawdę ciekawy. Brązer jest wściekle napigmentowany i podatny na dziubanie w nim pędzlem. Jedno skromne dziubnięcie wystarczy aby przyciemnić solidnie pół twarzy. Kolor jaki uzyskujemy na skórze... Cóż, trzeba było zrobić zdjęcie poglądowe, jednak najlepiej oddaje go słowo czekolada. Jasne tło nadaje glow, ciemne plamki odpowiadają za efekt brązowienia, a różane ochładzają ton. Kolor końcowy jest tak dziwny i niespotykany, że faktycznie, trzeba było go rozbić na części pierwsze bo w innym wypadku nikt by go nie kupił.

Po pierwszym użyciu byłam przerażona - i pigmentacją i uzyskanym efektem, jednak zaczynam tego cudaka lubić. Konturuję nim twarz (odważne) i zauważyłam, że w sztucznym oświetleniu galerii handlowych konturowanie to nie ginie.



Drugi mocno zaskakujący kosmetyk to rozświetlacz, który podbije serca kosmetykomaniaczek. Myślałyście, że Mary Lou daje mocny błysk? HA! Łkam z powodu ubogiej gamy kolorystycznej, w której przyszło mi wybierać - bowiem do dyspozycji mamy tylko mocno żółty i mocno różowy. Z dwojga złego wybrałam żółty. Matko Boska, jaki on jest żółty. Na twarzy daje złoto, taflę płynnego złota na kościach policzkowych. Efekt jest nieprawdopodobny, jednak w tym miejscu zwracam się z prośbą do Freedom Makeup London: błagam, wypuśćcie jeden neutralny kolor, dla przykładu szampański, którym będziemy mogły wymodelować całą twarz, łącznie z czołem i nosem. Żółć i róż to jak wybór między siekierką, a kijkiem. Poza tym kosmetyk wygląda bardzo efektownie w opakowaniu, a stosunek pigmentacji do gramatury gwarantuje niezużywalność. Cena: 12,5 zł. Można? Można. 



Na koniec mój największy zawód i przegrany dzisiejszego wpisu, a jednocześnie produkt, na jaki liczyłam najbardziej. Paleta korektorów w różnych odcieniach przydaje się zawsze i każdemu. Zawsze jest coś do sprzątnięcia. Nie cierpię na ciemne worki pod oczami, jednak to co się pojawia fajnie byłoby zneutralizować jakimś różem, zaczerwienienia po wypryskach zielenią i tak dalej. Nie tym razem. Po pierwsze - znów zdjęcie przekłamało kolor biały, który nie jest biały, a perłowy i idealnie sprawdza się na łuk kupidyna, gorzej jednak radzi sobie z rozjaśnianiem pozostałych odcieni. W mojej ocenie to pomyłka. Konsystencja korektora jest cudna, mięciutka i masełkowata; tak masełkowata, że ślizga się po twarzy i w docelowym miejscu aplikacji nic nie zostaje. Dosłownie nic. Moja skóra wygląda, jakbym nie nałożyła na nią przed chwilą pięciu warstw zielonego korektora. Brakuje tutaj przyczepności, tego zastygania, które charakteryzuje kamuflaż Catrice. Pigmentacja także jest biedna. Próbowałam nakładać palcem przez wklepywanie, pędzelkiem, pod podkład, na podkład - bez sensu, wszystko na nic. Minimalnie lepiej wygląda okolica pod oczami jeżeli najpierw użyję koloru różowego, a później korektor Astora wklepię gąbeczką, jednak bądźmy szczerzy - ja nie mam worków. Wielka szkoda, bo kosmetyk ten jest najsłabszy i jednocześnie najdroższy ze wszystkich opisanych wyżej - kosztował około 25 zł. Za bubel, który nie powala jakością (ani gramaturą!) to za dużo.



Makijaż wykonany kosmetykami Freedom będzie dominował pewnie przez najbliższe dni abym nauczyła się obsługi tych kosmetyków, bowiem nie jest ona tak oczywista jak mi się wydawało. Ciekawe czy polubimy się na dłużej i wyjdzie z tego jakiś poważny romans, tak jak z MUR, czy raczej marka pójdzie w odstawkę.


Następny wpisNowszy post Poprzedni wpisStarszy post Strona główna

12 komentarzy:

  1. Ostatnio je widziałam na stronie, ciekawa byłam, chociaż za taką cenę spodziewałam się niskiej jakości. A tu widzę, że zapowiada się ciekawie :) Wpadaj częściej na forum :) ciekawa jestem jak Ci idą poszukiwania. Ja dalej szukam :(

    OdpowiedzUsuń
  2. ja nie mam parcia na tą marke:) z MUR mam serduszko i blyszczyk, nie sa złe ale nie potrzebuje narazie wiecej :) mam na swojej liscie pedzelki z Zoevy i czekoladowa paletke od Too Faced wiec narazie odpuszczam :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie słyszałam o tej marce i na razie będę wierna MUR. Mam już paletkę, bronzer, pędzel od nich i jestem bardzo zadowolona :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Róże wyglądają super! A co jest złego w okrągłych cieniach? ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mam pojęcia, jak widzę te okrągłe, wypukłe opakowania z cienkiego plastiku to jakieś fatalne skojarzenia to przywołuje O.O

      Usuń
  5. Ciekawie wyglądają te produkty, może kiedyś wyprobuje :)

    OdpowiedzUsuń
  6. marki nie znam ale produkty wyglądają ciekawie :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja też kocham Makeup Revolution :) Aczkolwiek rozczarował mnie tusz do rzęs :P Na pewno niebawem też zamówię jakąś paczuszkę z freedom makeup :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Kosmetyki firmy freedom w sprzedaży w każdym pepco

    OdpowiedzUsuń
  9. Kosmetyki firmy freedom w sprzedaży w każdym pepco

    OdpowiedzUsuń
  10. Świetny post, od dawna kuszą mnie róże od Makeup Revolution i chyba w końcu skuszą... :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Świetny post, od dawna kuszą mnie róże od Makeup Revolution i chyba w końcu skuszą... :)

    OdpowiedzUsuń