Dłuuugo czekałam z napisaniem kolejnego posta, trochę wciągnęła mnie sesja, trochę gorący okres przedsesyjny, ale czas zebrać się w sobie i zająć tym co zaplanowałam. A co zaplanowałam? 30 kwietnia zamówiłam swoją pierwszą rurę do pole dancingu, trochę pod wpływem chwili i okazji cenowej, która wydawała się naprawdę kusząca. Był to bowiem ostatni dzień przedsprzedaży w ofercie firmy M-poleDance, kiedy to możliwe było zamówienie goldów (powlekanych tytanem) w cenie 790 zł z upustem 6%.

Strona firmy: http://www.m-poledance.pl/
Warto zauważyć, że goldy (teoretycznie) występują w cenie regularnej 1450 zł, obecnie wciąż jest na nie promocja na 790 zł. Nie wiem jak długo ta promocja ma się utrzymać i czy nie jest to zwyczajny chwyt reklamowy mający dać nam złudne wrażenie, że zyskujemy 660 zł na tym zakupie. Dlaczego tak sądzę? Już tłumaczę.

Na przesyłkę czekałam dwa miesiące, czas dostawy przesunął się najpierw miesiąc (od 23 maja do 23 czerwca), później dostałam na maila informację, że rury wysyłane będą 27 czerwca (kolejny tydzeń). Jako plus na konto firmy zdecydowanie zaliczam fakt, że ze względu na niedogodności zaproponowano mi kolejny rabat, łącznie więc zakup kosztował 11% mniej początkowo. Paczka została dostarczona przez kuriera dzisiaj przed południem, rura nie została jeszcze skręcona i zamontowana, ale chcę zamieścić zdjęcia tego jak się prezentuje i pierwszego wrażenia, jutro zdam relację jak wyglądał montaż i pierwsze użytkowanie.

Przede wszystkim - estetyka wykonania na 2. Przyzwyczaiłam się do rur X-pole, gdzie wszystko jest na tip-top, a w tym wypadku przywitała mnie zsunięta silikonowa gumka na talerzu górnym, musiałam ją sama nasunąć tak, żeby jakoś się trzymała. Talerz dolny - upaprany tym samym silikonem, jakieś gluty trudne do zdarcia - jestem estetką, będę z tym walczyć, ale nie bardzo wiem jak i czym żeby rury nie zniszczyć.



Witam!
Jestem posiadaczką (podobno szczęśliwą, jeśli wierzyć mojej mamie) dosyć tłustej cery, z masą niedoskonałości, koniecznością solidnego krycia i skłonnością do zapychania przez parafinę. Dodatkowym problemem jest bardzo jasny odcień mojej skóry, Bóg mi świadkiem, drogerie nie oferują niemal nic w przyzwoitym kolorze, wszystko jest (klasycznie) albo za ciemne, albo za ciepłe. Szukałam, szukałam, wypróbowałam masę pudrów, żadnego z nich nie kupiłam ponownie, aż w końcu trafiłam na krakowską firmę Paese - przygoda zaczęła się oczywiście od KWC i kupienia świetnego lakieru nawierzchniowego.
Pierwszy kupny krem który mi pasuje do tego stopnia, że kupiłam drugi (i najpewniej nie ostatni) słoik - ktoś w firmie Eveline robi diabelnie dobrą robotę, bo ostatnimi czasy czego nie spróbuję, okazuje się kosmetykiem godnym polecenia. Z tego właśnie powodu pierwsza recenzja na blogu należy się zdecydowanie temu specyfikowi.

Eveline, Argan Oil, przeciwzmarszczkowy krem do twarzy:
Cena: 13-18 zł, dostępny niemal wszędzie.




Mnóstwo czasu minęło od mojego ostatniego wpisu, sporo w tym czasie się wydarzyło, przede wszystkim małymi kroczkami dochodzę do świętego spokoju ze swoją skórą! Bez retinoidów, bez agresywnego, farmakologicznego leczenia, bez cudowania - trzymanie diety (oczywiście kilka razy się wykopyrtnęłam i to widać, ale jesteśmy tylko ludźmi), gotowanie dla siebie od podstaw i zmiana trybu życia na tak zwany zdrowy.



Ze mną lepiej, mam zaległości ogromne jeśli chodzi o zdjęcia, więc będę próbowała to nadrobić:

17 maja.





Następny wpisNowsze posty Poprzedni wpisStarsze posty Strona główna