Czemu Vigna Aconitifolia? Ano, bo przy ostatniej, obiecanej analizie serii Skin Clinic Professional od Bielendy, napatoczyłam się na coś, co nie pojawia się często, mianowicie ekstrakt z tej roślinki. On i arganowe komórki macierzyste stanowią mocne połączenie, a znajdują się w jednym z produktów niżej opisanych kosmetyków.


Dawno, dawno temu obiecałam, że napiszę notkę o tym co myślę na temat ostatniej zagrywki firmy Biały Jeleń, którą swego czasu darzyłam dużym zaufaniem i szacunkiem jako faktycznie jedną z niewielu biorących pod uwagę potrzeby skóry wrażliwej. Niestety, co dobre szybko się kończy, firma zaczęła intensywną ekspansję, poszerzanie asortymentu i reklamę, a wraz z nimi najwyraźniej gdzieś zatarła się misja firmy i jej dawne wartości.


Dzisiejszy, późny post będzie taki jak lubię - szybki, zwięzły i na temat. Niestety uraczę Was zdjęciami podłej jakości, ponieważ, wstyd przyznać, nie wyrobiłam się z powrotem do domu , światło dzienne już gasło, a Bóg mi świadkiem, lampowego nienawidzę.

Tak jak wspominałam, na rynek weszła kilka(naście) dni temu firma o Polskich korzeniach, Felicea, zajmująca się produkcją kosmetyków naturalnych, opartych na sprawdzonych, odżywczych składnikach i nietoksycznych barwnikach. Obiema rękami przyklaskuję pomysłowi tworzenia eko-kolorówek, gdyż wiadomo, kosmetyk ma nie tylko upiększać, ale też poprawiać stan skóry - niestety, jak wiemy, często efekt jest zupełnie odwrotny. Felicea wychodzi naprzeciw oczekiwaniom naszym, kobiet, które nie zapominają o nałożeniu odżywki na rzęsy gdy idą spać. Dzisiaj przyszła do mnie paczuszka, a w środku czekało miłe zaskoczenie.


Dziś wpis ekstra, odchodzimy na chwilę od tematu skóry, kosmetyków, pielęgnacji i zajmiemy się szeroko pojętą rozpustą dla podniebienia. Jedzenie jest moim drugim ogromnym hobby, a według niektórych celem życiowym. Tego lata cudownie pofolgowałam sobie z owocami, które wręcz ubóstwiam - borówki i maliny rosną bowiem w ogródku moich rodziców. Zdjęcia przygotowałam jakieś dwa tygodnie temu - niestety, w tym czasie skończył się sezon borówkowy, maliny wciąż jednak można kupić czy zebrać bez większych problemów. Jeśli tak jak ja kochacie owoce, jednak jedzenie ich au naturel zaczęło być nudnawe, to przedstawiam Wam banalnie prosty sposób na szybki posiłek.


Przywitajmy na świecie nową firmę z naszego podwórka, Feliceę. Ktoś poszedł po rozum do głowy, być może zerknął na ceny kolorówki naturalnej produkowanej za granicą i pomyślał - no tak, chcąc kupić krem nie musimy już wydawać setek złotych, ale nie samym kremem kobieta żyje! A gdzie szminki, kredki, cienie do powiek? Gdzie konturówki i błyszczyki? I tak oto mamy wszystkie wymienione, w przystępnych cenach, w dodatku od Polskiego producenta.

Grubo ponad pół roku temu, oglądając na youtube Red Lipstick Monster zakodowałam w pamięci co mówiła o szminkach od Lily Lolo - że najbardziej nawilżające, najrozkoszniejsze, w dodatku długotrwałe i w eleganckich opakowaniach. Sprawdziłam, faktycznie, skład bardzo, bardzo zachęca - jest lepszy od większości pomadek ochronnych serwowanych w drogeriach (w szczególności Blistex, błeh, badziewie jakich mało), ale cena? 50 zł. Sporawo. I w tym momencie wpada na na scenę Felicea, ze swoimi szminkami, wprawdzie o ograniczonej gamie kolorystycznej - w ofercie jest ich bowiem dopiero pięć - ale w tej, która jest, bez problemu znajduję uniwersalny, zimny kolor przybrudzonego różu #24.



Miałam 22 lata, kiedy odbicie w lustrze powiedziało mi – no, kochana, teraz będziesz mieć pod górkę. Od dzisiaj budzisz się zapuchnięta, korektor zacznie warzyć się na dolnej powiece, a po umyciu skóra twarzy będzie sprawiać wrażenie, jakby zaraz miała pęknąć na dwie części. Czasem nawet na więcej.

W takim momencie zaczynasz uważniej przeglądać reklamy jakie serwują media – odmładzaj, ujędrniaj, lifting, owal twarzy, ochrona DNA, blablabla. No, ale coś w tym jest, więc idziesz do drogerii/apteki i kupujesz pierwsze kosmetyki przeciwzmarszczkowe. Jakie? No właśnie. Kwestię kremów do twarzy pominę, bo moich ulubieńców już opisałam – w dalszym ciągu Ava wygrywa – ale pozostaje uber ważna rzecz, którą moje równolatki wybitnie pomijają, bo wydaje nam się, że jest czas; a czasu już nie ma.

Na początku wpisu chcę serdecznie podziękować za ciepłe słowa pod poprzednimi notkami, szczególnie Emmeley, której komentarz przeczytałam na godzinę przed zdawaniem praktycznego egzaminu na prawko i który na jakieś trzy cudowne sekundy odpędził stres. Morda mi się szczerzy, wspaniale jest wiedzieć, że ktoś czyta i docenia to, co się nasmarowało w tych internetach.

Dzisiejsze wypracowanko miało dotyczyć pielęgnacji okolic oczu, ale zdecydowałam, że zostawię to sobie na później. Ciekawym zrządzeniem losu będąc w pracy wpadłam na dwa kremy o podobnym działaniu, dedykowane do tego samego rodzaju skóry, o dwóch zupełnie innych składach i cenach. Żadnego z nich nie miałam okazji stosować, nie wiem jaką mają konsystencję i zapach, a opinie na ich temat zdecydowanie się różnią - dlatego uważam, że warto zrobić krótką analizę składów.

Do dzisiejszego wpisu szykowałam się rok. Nie, nie przesadzam, tyle mniej więcej minęło od założenia bloga, a jego funkcją podstawową miało być informowanie, uświadamianie, może trochę motywowanie samej siebie do cięższej pracy. Niestety, jak się wtedy okazało, sama jeszcze wiele musiałam przeżyć i doświadczyć ze swoją skórą, aby móc bawić się w ciocię Dobrą Radę.


Nadchodzi moment zakończenia opowieści o Terapii Nawilżającej Bielendy. Firma postawiła w tym wypadku na sprawdzone składniki, wzbogacone kilkoma nowoczesnymi, które znamy z innych kosmetyków tej samej linii - trehalozą, tripeptydami, hydrolizowanymi glikozoaminoglikanami.



Zgodnie z radami Tomka T. dziś tytuł inspirowany wysokich lotów dziennikarstwem Faktu. Fakt nawet nie wie jak podnosi poziom kreatywności blogosfery.

Minęły dwa tygodnie od kiedy kupiłam i zastosowałam serum Bielendy (Recenzja Klik!) i jakieś półtora tygodnia używania go do spółki z tonikiem z tej samej serii. Wiem, że są osoby, które chciałyby wiedzieć jakie konkretnie efekty przynosi taka terapia i co można powiedzieć na temat jej skuteczności. Myślę, że zdjęcia mówią same za siebie:





Staram się wypełnić obietnicę i dokończyć to, co zaczęłam - dziś na warsztat trzy produkty Bielendy, tym razem nawilżające, z serii Skin Clinic Professional i to, co w nich siedzi. A zaiste, są to składniki solidne i, przynajmniej dla mnie, zaskakujące. Zapraszam do lektury:







Dla odmiany postanowiłam wziąć pod ostrzał szminkę, o której ostatnio jest głośno. Która z nas nie lubi pomadek? Zaskakująco dużo! Wcale się nie dziwię, wysuszają usta, warzą się, wychodzą poza kontur, zostają na zębach, bledną z czasem... Aby na pewno? Część z nich tak, chociaż jako maniaczka szminek - nie wiem ile ich mam, ale dawno przebiłam 50 - wiem, że znaleźć dobrą szminkę nie jest łatwo, ale nie jest to też niewykonalne. Taka jest najlepszą przyjaciółką kobiety. Żaden błyszczyk nie podkreśli tak naszej kobiecości ani nie utrzyma się tak długo, dlatego zachęcam wszystkie panie do poszukiwań. Dzięki Bogu już nie musimy wydawać majątku, świetnej jakości produkty można kupić już za... 10 zł.


Późno bo późno, ale w terminie - kończę wywód na temat kosmetyków z serii Terapii Korygującej. Na deser zostawiłam sobie mój ulubiony produkt, który mocno zamieszał - to właśnie on wyciągnął wszystkie zanieczyszczenia z mojej twarzy, również te podskórne grudy, które siedziały bezpiecznie pozamykane od wielu miesięcy.




Nadeszła pora na jednego z moich faworytów - tonik korygujący, który pomaga mi doprowadzić skórę do ładu przez ostatnich kilka dni. Niezwykle udany produkt, który przypomniał jak ważne jest tonizowanie twarzy po demakijażu i rano, po umyciu - zapewnia uczucie świeżości, napina i rozświetla bez uczucia ściągnięcia czy pieczenia. Perfekcyjnie nadaje się pod serum i krem nawilżający, nawet dla cer wrażliwych, ale przede wszystkim całą sobą polecam go wszystkim wam, chcącym przyśpieszyć gojenie wyprysków i zapobiec powstaniu trwałych przebarwień potrądzikowych. Pamiętajcie jednak,  że kwasy to kwasy - koniecznie zastosujcie stabilne filtry, nawet, jeżeli wydaje się, że słońca nie ma - owszem, jest i cera po kwasach bardzo lubi się przebarwić przez promieniowanie UV. Jeżeli masz problem z przetłuszczaniem strefy T i rozszerzonymi porami lub wągrami, również ten tonik powinien pomóc. Jego składniki będą normalizować produkcję serum, a kwasy pomagają zwęzić pory i wymyć nieczystości. Ma zapach charakterystyczny dla tej serii, lekko kwaśny, nienachalny i ledwo wyczuwalny. Za cenę około 10 złotych dostajemy 200 ml produktu zamkniętego w estetycznej butelce z wygodnym, szczelnym zamknięciem.

Tak jak obiecałam, dzisiaj kolejny produkt - tym razem padło na Maskę Korygującą w hydroplastycznym płacie 3D, a jutro kolej na Tonik Korygujący. Tonik testuję czwarty dzień i obiecuję, że nie zamienię go na nic innego. Jest to zupełna zmiana w mojej pielęgnacji - do tej pory unikałam kupnych toników, ponieważ nigdy nie spełniały moich oczekiwań i zdecydowanie stawiałam na hydrolaty.

Firma Bielenda jest kolejną Polską spółką, która od jakiegoś czasu rośnie w moich oczach . W drogeriach Natura odbywa się wciąż promocja produktów należących do nowej linii Skin Clinic Professional, których skład nie pojawił się chyba jeszcze w internecie, a które absolutnie urzekły mnie od pierwszego użycia. Przyznam, że drogi moje i Bielendy do tej pory jakoś się rozchodziły - aż przyszedł moment, kiedy w ręce wpadł mi krem do cery trądzikowej Bielenda Pharm na noc. Pamiętam, że pomyślałam sobie wtedy - takich rzeczy w tej cenie jeszcze nie widziałam. Skład aż krzyczał, że to będzie dobry zakup - i był. Od tamtej pory, tak jak sobie obiecałam, bacznie obserwuję w jakim kierunku podąża polityka firmy i po tym co chcę Wam dziś przedstawić, przybijam Bielendzie wirtualną piątkę.

Następny wpisNowsze posty Poprzedni wpisStarsze posty Strona główna